Dokładnie 15 listopada mija 45. rocznica katastrofy drogowej w Wilczym Jarze. Wcześnie rano z wiaduktu do przepaści spadły dwa autobusy pełne górników. Zginęło wówczas 30 osób. Dziewięć cudem się uratowało. Najmłodsze ofiary miały po 18 lat, najstarsza 48 lat. Oficjalnie uznaje się, że winę ponoszą kierowcy, którzy nie dostosowali prędkości do warunków jazdy.
Jak doszło do katastrofy w Wilczym Jarze
Do katastrofy doszło 15 listopada 1978 r. nad ranem. Autobus wiozący górników do kopalni Brzeszcze, Ziemowit i Mysłowice w wąwozie Wilczy Jar wpadł w poślizg na lodzie, który pokrył grubą warstwą kostkę brukową wiaduktu i runął z mostu w kilkunastometrową przepaść do Jeziora Żywieckiego. Kilkanaście minut później to samo spotkało drugi autobus, który spadł 3 metry obok.
W katastrofie zginęło 30 osób: 27 górników, wdowa po górniku, który dwa tygodnie wcześniej zginął w wypadku, oraz dwóch kierowców. Przeżyło dziewięć osób. Wśród ofiar był m.in. ojciec późniejszego mistrza bokserskiego Tomasza Adamka.
Zobacz zdjęcia
Władze samorządowe pamiętają o ofiarach tragedii. Uczcimy je prosząc mieszkańców o modlitwę. Z uwagi na trwający obecnie gruntowny remont drogi w miejscu katastrofy, nie zostaną w tym roku złożone jednak kwiaty przed obeliskiem. Wrócimy za rok – powiedział rzecznik żywieckiego magistratu Mariusz Hujdus.
Dlaczego doszło do tragedii w Wilczym Jarze?
Za oficjalną przyczynę wypadku prokuratorzy z Bielska-Białej uznali błąd kierowców, którzy nie zachowali ostrożności i nie dostosowali prędkości do warunków na śliskiej szosie. Wiadomo, że na drodze był lód, bo z lasu rozlewał się niewielki strumyk, który nocą zamarzł i utworzył taflę.
Historyk Paweł Zyzak, autor książki "Tajemnica Wilczego Jaru", uważa jednak, że śledztwo było prowadzone tak, by niczego nie wyjaśnić. Zwrócił uwagę na krążącą wówczas plotkę, że świadkowie widzieli na moście milicyjny samochód. To on miał doprowadzić do wypadku.
Ofiary katastrofy upamiętnia obelisk z tablicą przy moście. Listę, ułożoną w porządku alfabetycznym, otwierają i zamykają kierowcy. Pierwszy autobus prowadził Józef Adamek, ojciec pięściarza Tomasza Adamka. Za kierownicą drugiego zasiadał Bolesław Zoń. Najmłodsze ofiary miały po 18 lat, najstarsza 48.